Płynęli po kilkadziesiąt kilometrów dziennie. Już drugiego dnia wyprawy chcieli wracać do domów. Jednak życzliwość ludzi, odrobina szczęścia i samozaparcie spowodowały, że Bartosz Boliński, Marek Nowakowski, Łukasz Rybczyński i Jacek Ojczenasz dotarli kajakami do Bałtyku.
Trzeba przyznać, że to nie lada wyczyn - i to w zaledwie kilka dni – który spotkał się niezwykle miłym przyjęciem ze strony mieszkańców gminy Barcin i nie tylko. Po osiągnięciu celu, na czwórkę barcinian - choć jeden na co dzień już tu nie mieszka - spłynęła cała masa szczerych i zasłużonych gratulacji.
Panowie znają się od lat. Poznali się i zakolegowali, ponieważ każdy z nich prowadzi aktywny styl życia. Mówią, że pasja do sportu jest w każdym z nich. Gdyby nie byli wytrenowani ich wyprawa nie miałaby sensu. Pewnego razu spotkali się na kawie i… wtedy właśnie narodził się pomysł, by wsiąść w kajaki i wodnymi szlakami wpłynąć na otwarte wody Morza Bałtyckiego. - To było w tym roku. To świeży pomysł i tak naprawdę bardzo spontaniczna inicjatywa. Padło pytanie czy zadziałamy? Oczywiście że tak. Dopasowaliśmy okresy urlopowe i praktycznie za dwa miesiące ten pomysł już realizowaliśmy – mówi Bartosz Boliński.
Dodaje, że wyprawie przyświecały trzy cele: wypromowanie zdrowego stylu życia, promocja Barcina i pokazanie, że pętla Wielkopolski, do której jest zaliczany i rzeka Noteć dają olbrzymie możliwości pod kątem turystycznym.
Wypłynęli w czwartek, 19 lipca z Kniei i z Wolic. Kajaki mieli swoje. Każdy swój. Nie najnowsze. Raczej starszej daty, ale dali radę przepłynąć nimi aż 255 kilometrów. Panowie mówią, że nie chcieli korzystać ze sprzętu barcińskiej stanicy, bo skoro zachęcają ludzi do tego, by pływać, to nie mogli zabrać im kajaków na kilka dni! Płynęli w ciągu dnia od godz. 7 do 21.
Podzielili trasę na etapy. Pierwsze małe utrudnienie napotkali w Łabiszynie, gdzie musieli pokonać śluzę przenosząc dość ciężkie przecież kajaki. Noc spędzili w Antoniewie i następnego dnia wyruszyli w kierunku Kanału Noteckiego. Dopłynęli do Bydgoszczy i…. - Natrafiliśmy na tak trudne do pokonania śluzy, których się nie spodziewaliśmy , i które przysporzyły sporo utrudnień. Pomyśleliśmy nawet, że zrezygnujemy z wyprawy. Nie mieliśmy fizycznej możliwości przeniesienia kajaków, dla przykładu musielibyśmy z Czyżkówka nieść kajak na Wyspę Młyńską. To nie wchodziło w grę – mówią panowie.
Przyznać trzeba, że mieli szczęście. Szukając pomocy dzwonili do wypożyczalni kajaków, ale akurat nie było w nich wolnych kierowców. W końcu jedna z pań poinformowała, że ma znajomego, który wrócił ze Szwajcarii ze spływu rzekami, i który akurat wrócił tego samego dnia. Podała barcinianom numer telefonu. Zadzwonili do niego i ten im pomógł. – Przetransportował nas i zrobił to za darmo. Jak usłyszał skąd jesteśmy, gdzie płyniemy i w czym, stwierdził, że to spływ na byle czym. Ostatecznie nie wziął od nas ani złotówki. Powiedział, że nie chce nic oprócz zdjęcia, na dowód tego, że przeżyliśmy wyprawę.
W dalszą wyprawę wyruszyli z Brdyujścia. Dla porządku, przypominamy, że barcinianie płynęli Notecią, Kanałem Noteckim, Brdą i Wisłą. Ta ostatnia ich zachwyciła. Rzeka jest dzika, niedoceniona i w niczym nie ustępuje Amazonce czy Nilowi – stwierdził to sam Marek Kamiński, znany polski podróżnik, a oni potwierdzają jego słowa. Płynąc w kierunku Bałtyku, na mieliźnie, panowie minęli tylko… nudystów. – I dziwiliśmy się, że nikt na tej Wiśle nie pływa. Po drodze nie obyło się bez bliskich spotkań ze zwierzętami. Napotkali rodzinę bobrów, orliki bieliki, a jedna wydra od samego ujścia z „odprowadziła” ich do samego morza. - Patrzyła na nas i nawet wydawało mi się przez chwilę, że mrugnęła do nas okiem - śmieje się Marek Nowakowski.
Na wody Bałtyku wypłynęli w Mikoszewie, w poniedziałek 23 lipca. Tu jest leśniczówka Jantar, na którą się kierowali i tu umówili się na dowóz i odbiór kajaków. - Ludzie jak wyszli na plaże podziwiać zachód słońca, a to było o godz. 20.30, akurat zobaczyli kajaki, które się zbliżają. Pytali skąd jesteśmy. No za Barcina, a skąd? A gdzie jest Barcin, pytali. Koło Inowrocławia mówiliśmy a oni tak do końca niedowierzali – śmieją się panowie.
Wracali do domów tego samego dnia. – Gmina użyczyła nam przyczepkę, a mój szwagier przyjechał po nas. To była szybka akcja. Dopłynięcie do morza i powrót do domu. W domu byliśmy o piątej rano, bo ja na przykład na popołudniu szedłem już do pracy. Trochę zniszczony byłem – mówi Marek Nowakowski.
Plany na kolejne wyprawy? Są, a jakże. - Jeśli się wszystko uda i ekipa się utrzyma, to w przyszłym roku planujemy popłynąć z Barcina do Frankfurtu nad Odrą. To byłoby 20 kilometrów więcej, ale na pewno już nie w tych samych kajakach. Łupiny się mogą rozczłonkować – żartuje Bartosz Boliński. - Pomysłów jest mnóstwo, także na rowerach - dodaje Jacek Ojczenasz.
Na koniec dodajmy, że cała wyprawa została udokumentowana, nie tylko fotograficznie. Panowie mieli kamerę go pro, dlatego też, oprócz zdjęć, zostanie zmontowana także filmowa pamiątka tego wydarzenia.
Panom jeszcze raz gratulujemy i czekamy na kolejne wyprawy!
Tekst i zdjęcie Joanna Bejma